pani Ewa Dziuba
Mój stosunek do p. Dziuby najlepiej zilustruje poniższa angdota z życia wzięta.
Późne popołudnie. Siedzę sobie w moim foteliku w ciemnej sali numer siedemnaście
i czuję że zachwilę usnę ze zmęczenia. W pracy jestem od 7.40 i za mną kilka dyżurów
i lekcji, fotelik zaś wygodny. A tu kolejna lekcja do przeprowadzenia, kolejni uczniowie do przepytania. WiększośćPolski zaczyna już weekend a ja męczę jakieś niewinne istotki.
W moje głowie przypominam sobie okrzyk Winicjusza z Quo Vadis – „Chryste cudu!”. I oto
do klasy wchodzi ona – pani Dziuba z plikiem bonów towarowych, marzeniem każdego chyba pracownika. Oniemiały za sprawą tego deus ex machina, wykrzykuję – „Nie wierzcie,
że to święty Mikołaj wkładał wam prezenty pod poduszkę, gdy byliście dziećmi! To była
pani Dziuba!” A bohaterka mojej inwokacji z własciwą sobie gracją i rumieńcem na twarzy
wychodzi z mojej sali, na podobieństwo dziewiętnastowiecznej damy… Cała pani Dziuba…
Gwoli ścisłości przypomnę, że uczy ona w naszej szkole chemii i biologii i uważana jest za
najbardziej wymagającego nauczyciela w gminie.